Moskwa to moje ukochane miasto, któremu mam zamiar poświęcić oddzielną relację, ale teraz troszkę o samej podróży do Ułan-Ude :-)
Na dworzec przyjechaliśmy na godzinę przed odjazdem pociągu, więc stwierdziliśmy, że spokojnie dwójka z nas może pójść do marketu, znajdującego się 3 min od dworca i zaopatrzyć nas w jakieś %.Wpadłyśmy z Natalią w taki szał wybierania piwa, że straciłyśmy rachubę czasu i koniec końców wpadłyśmy na peron na 2 min do odjazdu pociągu. Bilety schowane gdzieś po kieszeniach, więc nie wiedzieliśmy jakim mamy nr wagonu. Pani prowadnica z pierwszego wagonu kazała nam szybko wsiadać, bo pociąg za sekundę rusza. I rzeczywiście! Kiedy wsiadał ostatni z nas pociąg już lekko się toczył :-D Załadowani siatami z litrami browara przebijaliśmy się przez cały pociąg, bo okazało się, że miejsca mamy w ostatnim, 15 wagonie!!!!!!!! Niby to żaden wyczyn, ale wyobraźcie sobie siebie z ponad 60 l plecakiem na plecach, z przodu zawieszony mały plecak i w obu rękach siatki z paroma litrami browara..... Ciężko, prawda? ;-)
I to nie koniec przygód, bo okazało się, że Hanka zgubiła bilet! Zaczęły się gorączkowe przetrzepywanie jej i naszych plecaków. Paręnaście razy... a biletu jak nie było, tak dalej nie ma. W końcu się poddałyśmy i ze spuszczonymi głowami podreptałyśmy do naszej prowadnicy, która zrobiła zbolałą minę i zaprowadziła nas do naczelnika pociągu. Pani naczelnik była super babką! Bardzo nam pomogła, choć miała przy tym z nas niezły ubaw :-) Pociąg zatrzymał się w jakiejś wiosce na 30 minutową przerwę techniczną, więc PN kazała nam biec do kasy biletowej i błagać babkę, żeby wystawiła nam zaświadczenie, że Hanka rzeczywiście ten bilet kupiła. I modlić się, żebyśmy zdążyły. Wypuściła nas z pociągu od strony torów, my w szalonym pędzie biegłyśmy do kasy wzbudzając tym samym duże zainteresowanie ludzi wszelakich :-) Pół godziny proszenia, tłumaczenia, dzwonienia, przeliterowywania imienia i nazwiska, żeby na koniec usłyszeć: "Nie mogę wam wystawić takiego zaświadczenia, bo ja w tej kasie nie mogę nawet sprzedawać biletów (????), ale za 4 godziny jest kolejny postój i tam ktoś powinien wam je dostarczyć".
No to zabawy z biletem ciąg dalszy! :-)) Oczywiście na kolejnym postoju nikt taki się nie zjawił, więc PN wzięła sprawy w swoje ręce i skontaktowała się z kim trzeba, wypisała Hani drugi bilet i powiedziała: "a teraz to się módlcie, żeby stary bilet się znalazł, bo nikt wam nadpłaconej kasy nie zwróci". Bosko :-)
Zaświadczenie przynieśli na kolejnej stacji, w hotelu powiedzieli, że sprzątaczka znalazła bilet, a PN z uśmiechem na twarzy zażartowała: "a już zastanawiałam się w jakiej wiosce wyrzucić was z pociągu" :-))))) Po czym dostała od Hanki bombonierkę i buziaka ;-)
Ale o tym jak się to wszystko skończyło (bo to jeszcze nie koniec!) będzie ciut dalej ;-)
Jeżeli chodzi o samą podróż koleją to jest to ciekawe i momentami zabawne doświadczenie :-) Spędziliśmy w pociągu prawie 4 dni. Poznaliśmy wielu fajnych, otwartych i ciekawych świata ludzi. Mi najbardziej w pamięć zapadła Irina z synem Vladem z Irkucka. Ona dlatego, że miała pogodną twarz, ale baaardzo smutne oczy. On natomiast dlatego, że jest ambitnym i rządnym wiedzy małym człowieczkiem :-) W pociągu poznaliśmy też 2 Polaków - Radka i Tomka. Ich celem była Mongolia, ale w drodze postanowili, że zahaczą z nami o dacan. To był świetny pomysł, bo było NAPRAWDĘ WESOŁO :-D "Niesssamowite stary!!!!" ;-)
Jechaliśmy płackartą III kategorii, czyli okna zamknięte na amen, zero klimatyzacji lub choćby jakiegoś nawiewu, na zewnątrz prawie 40 stopni gorąca, a w środku chyba ze 100! Jednym ratunkiem był browar o temperaturze na granicy lekkiego chłodu i bardziej odczuwalnego ciepła oraz hymn naszej wyprawy "W moim magicznym domu" Hanny Banaszak ;-p
W Ułan-Ude wylądowaliśmy około południa. Na parę minut przed naszym wyjściem z pociągu zerwała się MEGA ulewa. Zanim dowiedzieliśmy się, w którą stronę kierować się do przystanku autobusowego, zanim tam doszliśmy, zanim wyjaśniło się, że od 15 min stoimy nie po tej stronie ulicy i zanim w końcu wsiedliśmy do właściwej marszrutki to byliśmy już totalnie przemoczeni. Za to zadowoleni, bo z lizakami w gębach ;-))) Udało się! Jechaliśmy do Iwołgińska!!!! Jeszcze tylko 40 rubli i 40 min jazdy w cudzie techniki z firankami i miękkimi obiciami i pierwszy cel został osiągnięty! Myślę, że pan milicjant, którego całą drogę wciskałam w szybę był tym faktem równie, jak ja uradowany :-))